- Vincent! – słychać było z głębi ciemnego i lekko siwego pokoju, od dymu papierosów. Podszedł do chłopaka jego kumpel, krzyknął jeszcze raz: „Vincent!” uderzając go w twarz otwartą pięścią. Ocknął się.
Byłoby wszystko w porządku, gdyby nie zanik pamięci i wymazane z pamięci ostatnie 8 godzin z życia… Znów to samo, miałem sprzedawać, a nie brać własny towar. Patrzyłem w głąb pokoju, spojrzałem na chłopaków, rzuciłem znów okiem w drugim kierunku pomieszczenia, gdzie grał bezdusznie telewizor, kiedy zorientowałem się, że siedzę na podłodze, oparty o ścianę z mega bólem głowy!
Złapałem za butelkę, którą miałem na wyciągnięcie ręki, było to niedopite piwo. To jest to. Wstałem, chwiejnym krokiem udałem się do łazienki, spojrzałem w lustro i to co w nim zobaczyłem… to byłem ja, którego do tej pory nie poznałem. Obmyłem szybko twarz wodą, założyłem szybko swoją skórzaną kurtkę i niczym duch, niezauważony wyszedłem z mieszkania. Starałem się cokolwiek wykrzesać z ostatnich 8 godzin – bezskutecznie. Jak zwykle, po takim odlocie włożyłem ręce do kieszeni, sprawdzić co w nich mam. W lewej: stara przepalona lufka do zioła, jakieś tabletki i kapsel po piwie – nic nadzwyczajnego, jednak prawa kieszeń wydała się znacznie ciekawsza: klucze (które pierwszy raz widzę), jakby od jakiegoś schowka, a na samym dnie kieszeni pognieciona karteczką samoprzylepna. Rozwinąłem ją, zajrzałem do niej i było tam napisane: „San Fransisco - Central Few – skrytka numer 77”. Nie miałem pojęcia co to ma znaczyć – pojechałem tam.
Źródło: http://www.metako.com.pl/ |
Ciekawe
OdpowiedzUsuń