piątek, 7 marca 2014

W drodze do Miami II

Część  czwarta
                Wstałem w końcu. Było koło 9:00, niedługo trzeba było się wymeldować z pokoju, a przy okazji przygotować się do lotu. Poszedłem wziąć szybko prysznic. Pierwszy raz od kilku dni wyspałem się i w końcu mogłem normalnie funkcjonować. Wyszedłem z łazienki ubrany tylko w spodnie. Gin się obudziła, siedziała na łóżku i płakała. Podszedłem do niej, kucnąłem przed nią i chwyciłem za ręce.
- Co teraz? Co masz zamiar robić? – zapytała z łzami w oczach.
- Słuchaj, nie musiałaś ze mną jechać. To moja sprawa, a ja Ciebie w to wplątałem, jest mi cholernie wstyd…
- On zabił mojego ojca! Kim on jest?! – powiedziała przerywając mi.
- Słuchaj, nie wiem kim on jest, ale w nocy miałem sen, śniła mi się impreza, od której się wszystko zaczęło, opowiadałem Ci o całym incydencie, a dziś w nocy przyśniła mi się właśnie tamta noc.
Opowiedziałem jej wszystko co mi się przyśniło, słuchała z lekkim niedowierzaniem.
- Przecież to był tylko sen, nie musiało się tak wydarzyć, tym bardziej, że przed spaniem paliłeś.
- To był inny sen, sen jakiego jeszcze nigdy nie miałem, jestem pewien, że tak się właśnie stało. Dlatego chcę teraz to wszystko wyjaśnić. Teraz nie masz wyjścia i musisz ze mną jechać.
- Ja chcę jechać, dowiemy się o co chodzi i dorwiemy tego sukinsyna, zabiję go!
Po tym usiadłem obok niej, przytuliła się do mnie. Może to głupie, ale poczułem się jak sprzed kilku lat, kiedy byliśmy dzieciakami, a Gin tak zawsze tuliła się do mnie, kiedy się bała i chciała schować w moich ramionach. Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę, po czym wstałem, powiedziałem, żeby się odświeżyła i przygotowała do podróży.
                Spakowałem wszystkie niezbędne rzeczy do plecaka, po czym się zorientowałem, że mam zielsko, a z nim mogą mnie nie przepuścić na lotnisku. Bałem się, że przez to da wszystko w łeb, ale postanowiłem zaryzykować , może tym razem się uda. Gin po wyjściu z łazienki i przebraniu się, wyglądała zupełnie inaczej. Nie poznałbym jej i o to chodziło. Poszliśmy do auta.
- Słuchaj, będziemy musieli zostawić gdzieś auto, nie mogą nas w nim zobaczyć, na pewno już go poszukują.
Nic nie odpowiedziała, po prostu zaakceptowała plan, pojechaliśmy w stronę lotniska, ale kilka przecznic przed nim był jakiś opuszczony kompleks z kilkoma budynkami, jakby stary, opuszczony motel, wjechałem tam. Zostawiłem kluczyki w stacyjce i poszliśmy w stronę lotniska. Szliśmy jakieś 20 min. Było koło 11:00 mieliśmy jakieś 2 godziny do lotu. Powiedziałem Gin, żeby zachowywała się naturalnie, nie możemy zwracać na siebie uwagi, najlepiej, żebyśmy trzymali się za ręce i faktycznie udawali parę zakochanych nastolatków.  Poszedłem odebrać bilety. Czekaliśmy teraz w kolejce do odprawy, nie mieliśmy żadnego większego bagażu, więc wystarczyło przejść przez kontrolę. Czekając na swoją kolej, zapaliła mi się lampka, przypomniałem sobie, że mam broń w plecaku! Przy przejściu bramka zapiszczy, nie wiedziałem co mam zrobić. Od razu cały się spociłem, zacząłem nerwowo się rozglądać, spojrzała na mnie Gin.
- Co robisz? Co się dzieje? – zapytała szepcząc.
- Zapomniałem, że mam broń w plecaku! Nie przejdziemy z nią przez bramkę.
Na domiar złego, psy które stały ze strażnikami lotniska zaczęły szczekać, a ja miałem zielsko w gaciach. Pomyślałem, że to już po nas. Jednak te rzuciły się na jakiegoś gościa który był przed nami. Ten zaczął uciekać, powstało zamieszanie, strażnicy zatrzymali tego gościa. Okazało się, że w walizce miał kilka kilo amfetaminy. Bałem się, że zaraz i nas to spotka. Podszedł do nas ogromny strażnik, który uprzejmie powiedział do nas i do ludzi za nami, żebyśmy obeszli ich i schwytanego gościa na lotnisku, żeby nie robić zatoru, bez żadnego sprawdzania, udało nam się przedostać przez kontrole. Nie dowierzałem, co się właśnie stało. Zbladłem, a zaraz znowu było mi duszno, za dużo stresu… Myślałem, że już po nas. Gin spojrzała na mnie z takim niedowierzeniem, co się właśnie wydarzyło, pytała się, aby się upewnić, czy faktycznie bez żadnych konsekwencji udało nam się przed chwilą przedostać przez kontrolę z 10 tyś. dolarów, dwiema uncjami zielska i spluwą w plecaku. Uśmiechnąłem się, nie wierząc, że mamy tyle szczęścia. Poczułem jednak po chwili, że ktoś mnie chwyta za ramię. To był ten sam strażnik, który jednak podszedł do mnie. Spojrzałem tylko na niego i pomyślałem: „To byłoby za proste”.
- Wypadł panu bilet. – uśmiechnął się, wyciągnął rękę, w której trzymał bilet i dał mi go.
Prawie zawału dostałem.
                Z tego wszystkiego musiałem iść do łazienki, odświeżyć się. Do odlotu mieliśmy jeszcze jakieś 45 minut. Powiedziałem Gin, żeby usiadła i poczekała na mnie, muszę iść do łazienki. Jak zwykle przytaknęła głową, wydobywając z siebie ciche „dobrze” i usiadła. Te dwie uncje uwierały mnie, musiałem coś z tym zrobić. Wszedłem do toalety. Pomyślałem, że nie mogę tego wyrzucić, zapłaciłem przecież za to. Przed nami jakieś 2 godziny lotu, trzeba było coś w tym czasie zrobić. Sięgnąłem do bokserek po torbę zielonego, otworzyłem ją, wziąłem całą garść i wsadziłem do ust. Po jakichś 40 minutach powinno działać, zjedzone zielsko też klepie! Tylko w większych ilościach. Gryzłem to z lekkim grymasem na twarzy, ponieważ nie smakowało to jak zielsko, a bardziej jakbym prysnął sobie dezodorantem w usta, to był naprawdę mocny skun…  Przełknąłem to, wreszcie. Wyszedłem z kabiny, umyłem ręce, napiłem się trochę wody z kranu, żeby przepić ten chemiczny smak , opłukałem twarz i wyszedłem z łazienki.
                Gin oczywiście nie było, tam gdzie ją ostatni raz widziałem. Zaniepokoiłem się i zacząłem nerwowo się rozglądać, tyle, że szukałem brunetki, a nie brunetki w blond peruce. Nie wiedziałem co zrobić. Zostało jakieś 35 minut do odlotu, a jej nigdzie nie ma. W końcu odwróciłem się i zobaczyłem ją przy automacie telefonicznym, dzwoniła gdzieś. Ruszyłem szybko do niej, przez jej głupotę mogą nas znaleźć. Okazało się, że dzwoniła do matki, jednak nie zastała jej, nagrała się na sekretarkę, oczywiście nie mówiąc gdzie jest, ale przecież policja dojdzie, skąd telefon został wykonany. Zdenerwowałem się trochę na nią, ale przed chwilą omal nie skończyła się nasza „przygoda” przez moją nieuwagę, odpuściłem jej, ale jednocześnie wyrwałem jej słuchawkę z ręki, nic nie mówiąc i ciągnąc ją w stronę naszego samolotu.
- Dlaczego to robisz? Chciałam pogadać z matką! Tego nie możesz mi zabronić. Jak Ty to sobie wyobrażasz?! Myślisz, że będzie już tak zawsze? W konspiracji?

Wydzierała się naprawdę głośno, przestraszyłem się, że zaraz ktoś na nas zwróci uwagę, ale ludzie potraktowali to  jako zwyczajną kłótnię młodej pary, z resztą zazwyczaj ludzie przejmują się tylko swoimi problemami. Nic jej nie odpowiedziałem, po prosu szliśmy w stronę samolotu, do odlotu było jakieś 25 minut, można było wsiadać, pokazaliśmy miłej pani bilety, a ta wpuściła nas na pokład samolotu, wtem poczułem, że zielsko zaczyna działać.
Źródło: www.lubimypodrozowac.pl

środa, 22 stycznia 2014

Senna historia

Część trzecia:
                Impreza jak każda inna. Byłem tam dostawcą zielska i fety. Dookoła rozgadane towarzystwo, z jednej strony ogromny hałas i dudnienie jakiejś muzyki, z drugiej strony kącik palaczy Ganji, a obok nich stół posypany białym proszkiem. Ja nigdy nie lubiłem tłumu, zawsze szukałem Carla i Georga, z którymi zawsze mogłem się upalić w spokoju. Miałem nie palić towaru, który rozprowadzam, ale to silniejsze ode mnie, też jestem człowiekiem! Innym dostarczam zabawy, a sam mam się nie bawić? Nic z tego.
Mnóstwo ludzi, ale ewidentne podzielenie na pijących i palących, bo Ci co wciągali brali wszystko: pili, palili i wciągali. Ludzie ujarani siedzieli, upajali się chwilą stanu, do jakiego doprowadziło ich moje zielsko. A ludzie pijący? Skaczą przy głośnikach z muzyką z kubeczkami pełnymi piwa, lub butelkami, w których zawsze był jakiś alkohol, ale z każdą chwilą wydawali się być co raz bardziej pijani.
                To był dom jakiegoś kumpla Carla, którego z resztą nie znałem. Zaszyliśmy się w jakimś małym pomieszczeniu, które swoją budową i umeblowaniem przypominało jakiś mały gabinet, była mała sofa, naprzeciwko biurko i obok niego fotel. Ja z Georgem usiedliśmy na sofie, Carl usiadł na fotelu, wyciągnął lufkę, nabił co trzeba było i powiedział: „Uważajcie, to nie to samo co zwykle, daje kopa”. Gadanie jak zawsze, zwykłem sprzedawać ten sam tekst dzieciakom, którym opychałem towar, dla strachu, ale też dla lepszego działania placebo, zawsze wracali.
-Daj spokój, żebym to ja palił pierwszy raz.
-Żeby nie było, że nie ostrzegałem. – uśmiechnął się, podał mi nabitą lufkę i odpaliłem.
Zakrztusiłem się jak nigdy! To faktycznie było coś innego niż zwykle, jednak mnie to nie zraziło, a zainteresowało jeszcze bardziej, przeszła kolejka i doszło znów do mnie, niesamowicie podjarany chwyciłem za fifkę i pociągnąłem kolejnego bucha, to co poczułem po drugim buchu było wręcz nieziemskie, niedopisania. To chyba po tym straciłem pamięć! Po drugiej kolejce straciłem rachubę i przeszła lufką przez moje ręce jeszcze kilka razy, albo zwyczajnie mi się wydawało, byłem spowolniony i nie czułem ciała, lewitowałem wręcz. Co to było?
Patrzyłem na chłopaków, tego nie da się opisać, wyglądali normalnie, ale oddalali się i przybliżali, patrzyłem na nich, a oni przyglądali się mi. Była niesamowita cisza, żaden się słowem nie odezwał. Chociaż słyszałem muzykę z tego małego pokoiku przed paleniem, tak teraz nie słyszałem nic, ale czułem jak drży powietrze od mocnego basu, który wydobywał się z głośników z salonu obok. Te uczucie było niedopisania, czułem się jednocześnie fenomenalnie, a z drugiej stronie nie wiedziałem co ze mną się dzieje. Faza była krótka, ale cholernie intensywna, myślałem, że minęła cała noc, a minęła  tylko godzina jak tam siedzimy. W końcu otrzeźwiałem trochę, powiedziałem chłopakom, że idę po coś do picia, bo nie wytrzymam i powtarzamy to! Widać było, że też wracają do siebie. Jak wstałem nie było dobrze, nogi się pode mną uginały, upadłem na podłogę, ale zaraz wstałem, poczułem się lepiej. Wyszedłem z gabinetu i ruszyłem w stronę stołu. Kiedy tam doszedłem, szukałem czegoś do picia, nie miałem wyboru, musiałem wziąć piwo. W tym samym czasie podszedł do mnie ten koleś, w czarnych okularach, chociaż wtedy miał je nałożone na głowę, szczupły, z łysiną na czubku głowy.
-Cześć Vince. – byłem zdezorientowany, nie widziałem, że mi się to przesłyszało, czy może powiedział to do mnie kto inny. – Vincent Martins? – zapytał po chwili.
-Tak, to ja. – odpowiedziałem tak, jakbym go znał i nie zważał, kim on jest.
-Witaj, jestem Mark, stary znajomy Twojego ojca. – odpowiedział strasznie sucho, przegryzając jakąś przekąską ze stołu.
Przecież mój ojciec nie żył… nie rozumiem o co chodzi.
- Gościu, nie znam Cię. Co tu robisz? W środku nocy, na imprezie, gdzie średnia wieku to 17 lat?
- Śledziłem Cię. Mam dla Ciebie bardzo ważną informację związaną ze śmiercią ojca. Na pewno masz kilka pytań, na które nikt Ci do tej pory nie odpowiedział.
Byłem nieco zmieszany, ale od razu wytrzeźwiałem. Chodziło o mojego ojca, musiałem się dowiedzieć o co chodzi, to musiało być naprawdę ważne, skoro mnie śledził i dotarł tu, na imprezę, żeby przekazać mi tę informacje.
- Wyjdźmy na zewnątrz i chodźmy do mojego auta, tam wszystko Ci wyjaśnię. – wyszedłem z imprezy, ale nic nie mówiłem chłopakom, nie miałem na to czasu, nie myślałem już wtedy o imprezie, nie wziąłem nawet swojego towaru, który miałem na handel, został w gabinecie. Teraz myślałem tylko o ojcu i o pytaniach, na które zawsze chciałem znać odpowiedź.
                Wyszliśmy z imprezy, przed domem stało czarne Camaro, którym potem mnie śledził. Poszedłem przodem. Całe te przyjacielskie nastawienie potem okazało się kłamstwem i przynętą.  Ostatnie co widziałem, to drzwi auta z bliska i moją dłoń, którą sięgałem do klamki samochodu, potem obudziłem się w ciemnym, ciasnym pomieszczeniu. Znalazłem w bagażniku, miałem związane ręce i nogi,  a głowa dosłownie pękała mi w szwach, nieźle mi przyjebał. Jechaliśmy gdzieś, ale zupełnie nie wiedziałem gdzie. Telefonu nie miałem, zostawiłem w mieszkaniu, zazwyczaj na takie imprezy nie brałem komórki. Zatrzymaliśmy się, usłyszałem zamknięcie się drzwi pojazdu i nagle otworzył bagażnik.
- No młody… Twój ojciec nieźle narozrabiał. Masz coś, czego ja potrzebuję. Doprowadzisz mnie do kluczyka i skrytki, a ja dam Ci spokój.
- O co chodzi człowieku?! Nie wiem kim jesteś! Jaka skrytka? – zupełnie nie wiedziałem o czym ten człowiek do mnie mówi
- Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi. Ojciec na pewno przekazał Ci informacje o skrytce, w której znajduje się informacja ważna teraz dla mnie. W innym wypadku będę musiał Cię zabić, tak jak resztę załogi Twojego ojca. – o co mu chodziło? Kim on jest? Zaczęło mi coś świtać w związku ze skrytką. Jak jeszcze ojciec żył, często spędzał czas w ogródku i pamiętam, że któregoś razu, zakopywał tam jakąś szkatułkę, kiedy zapytałem co on robi, odpowiedział, że zakopuje skarb, jak pirat i będę mógł go odkopać jak już dorosnę. Zapomniałem o tym, kompletnie! Przecież to było 8 lat temu…
- Nie wiem o czym mówisz, naprawdę! – dalej utrzymywałem, że nie wiem o co chodzi. Widziałem, że ze złości odwrócił się, żeby się zastanowić, ja w tym czasie poczułem, że więzy na nogach nie są tak mocno zawiązane. Szybko się rozplątałem i wstałem, nie zauważył. Szybko stanąłem za nim i związanymi wtedy mocniej rękoma, oplotłem jego szyję i zacząłem dusić. Dostałem łokciem w żebro, ale czułem, że staje się co raz bardziej „miękki” przez mój uścisk. W końcu zemdlał, ułożyłem go na drodze. Sznurek na rękach też nie był aż tak mocno związany, popracowałem chwilę zębami i rozplątałem węzeł i oswobodziłem nadgarstki. Rozejrzałem się po okolicy, okazało się, że jesteśmy przy wzgórzu, nieopodal mojego domu, wyciągnąłem kluczyki z pojazdu i wyrzuciłem gdzieś do rowu. Pobiegłem do domu, nie czułem zmęczenia, chciałem tylko znaleźć się na swoim podwórku. 
Było koło 2:00 w nocy, wszedłem do altanki, wziąłem szpadel i zacząłem przekopywać ogródek, nie pamiętam, w którym miejscu kasetka została zakopana, po jakichś 15 minutach dziabania narzędziem w ziemie, metalowa jego część napotkała na swojej drodze coś twardego, a przy uderzeniu wydało charakterystyczny dźwięk. Odkopałem, znalazłem kasetkę, faktycznie tam była, a w środku ten sam kluczyk do skrytki i żółta karteczka z adresem skrytki, pogniotłem ją i wrzuciłem do kieszeni. Rozejrzałem się, poszedłem w stronę drogi, zacząłem iść wzdłuż niej, aby dojść, do swojego mieszkania, aż z naprzeciwka oślepił mnie bardzo jasno świecąca struga światła, zbliżała się coraz bardziej, aż… obudziłem się.

                Promienie słoneczne przebijające się przez okno obudziło mnie. Obudziłem się cały zalany potem i przestraszony, sen był naprawdę okropnie realistyczny, byłem pewien, że tak się właśnie wydarzyło tamtej nocy. Widocznie zanik pamięci zawdzięczałem niesamowitemu zielsku od Carla. Było po 7:00, Gin jeszcze spała, była odwrócona do mnie. Zastanawiałem się teraz, co to wszystko ma znaczyć, co to ma za związek z moim ojcem i to znaczy, że „narozrabiał”? Leżałem tak i myślałem. Trzeba było to wyjaśnić i teraz byłem naprawdę pewny, że chcę jechać do Miami.

Źródło: 

http://cdn.bricoman.pl/

poniedziałek, 13 stycznia 2014

W drodze do Miami

Część druga:
               
                Jechaliśmy w stronę miasta w ogóle się do siebie nie odzywając. Gin siedziała obok mnie i patrzyła przed siebie z zapłakanymi oczami. Wybrała sobie jakiś punkt i wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. Nie jechaliśmy głównymi ulicami, bałem się, wolałem być ostrożny. Przemieszczaliśmy się jakimiś zaułkami i drogami osiedlowymi. Nie zorientowałem się kiedy ten czas minął, było już koło 14:00. Podjechałem pod mieszkanie, które wynajmowałem z innymi ludźmi. Zaparkowałem jednak przecznicę dalej, żeby auto nie rzucało się w oczy, powiedziałem Ginny, że wychodzę i zaraz wracam, żeby nie wychodziła z samochodu, pokiwała tylko niemo głową na znak, że zrozumiała. Wpadłem do mieszkania, nikogo nie było, to oczywiste, był środek tygodnia, wszyscy w pracy. Nie traciłem więc czasu i chwyciłem za plecak, w który zapakowałem ładowarkę do telefonu, plik pieniędzy, który znalazłem w walizce i zgniecioną kartkę z nazwiskiem i adresem. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki pistolet i też wrzuciłem do plecaka. Wrzuciłem jeszcze mapę stanów i nie wiem dlaczego, ale spakowałem jeszcze niewielki koc, ale to chyba z powodu Ginny, zadziałałem instynktownie, pomyślałem, że może się przydać. I wyszedłem. Poszedłem w stronę pojazdu. Wszedłem po drodze do sklepu kupić coś na później do jedzenia i picia. Nie patrzyłem co to – byle szybciej. I prosto pognałem do Gin. Otworzyłem drzwi samochodu i wsiadłem, odwróciła się do mnie, jakby zupełnie zdezorientowana i nie widziała coś się dzieje i zapytała: „Gdzie byłeś?”. Ona już nie kontaktowała, nie odpowiedziałem, a ona nie upierała się przy tym, by pytać dalej, znów patrzyła przed siebie, a ja ruszyłem. Musieliśmy gdzieś się zatrzymać, przespać noc, zaplanować wszystko od początku i przede wszystkim pogadać. Ruszyłem. Pojechałem do motelu 6 Chicago Elk Grove, przy ulicy Oakton Street, tam niedaleko miałem znajomego, który musiał mi pomóc. Z tego wszystkiego musiałem odlecieć, rozluźnić się i przemyśleć. Nie zauważyłem nawet, kiedy Ginny odwróciła się i zasnęła. Kiedy dojechaliśmy do motelu było po 16:00. Obudziłem Gin i powiedziałem, że wychodzimy. Byłem wykończony wszystkimi przygodami i miałem nadzieję, że w końcu się wyśpię.
                Byliśmy w pokoju, Gim ledwo chwiała się na nogach, położyła się i od razu zasnęła. Ja korzystając z okazji wyszedłem z pokoju i pojechałem spotkać się z Timem. Pojechałem do niego. Dobrze, że miałem te 10 kafli, mogłem kupić zapas. Podjechałem pod jego dom, wyszedłem i skierowałem się w stronę drzwi wejściowych. Zapukałem i nic, cisza. Pukałem jeszcze chwilę i w końcu usłyszałem:
-Kto tam?
-To ja, Vince.
- Jaki Vince? Nie znam żadnego Vince’a.
-Kurwa! Otwieraj, to ja Vincent, jeszcze jakiś czas temu razem jaraliśmy.
Uchyliły się lekko drzwi, przez szparę było widać oczy Tima, które były jeszcze węższe niż szpara pomiędzy drzwiami a framugą. Otworzył szerzej i powiedział spokojnym, naćpanym głosem: „Wchodź”.
- Wybacz Vince, wiesz jak jest. Takie czasy, człowiek boi się o swoją dupę na każdym kroku, muszę uważać.  Co Cię sprowadza? To co zawsze?
- Tak, to co zawsze, tylko tym razem razy dwa. – uśmiechnąłem się, Tim się uśmiechnął, obaj wiedzieliśmy o co chodzi.
Zaprowadził mnie do swojego pokoju, w którym miał ogromną komodę, w której było mnóstwo małych szufladek. W pokoju było niesamowicie sterylnie i czysto, w porównaniu do reszty domu, który mniej więcej wyglądał jak rudera, w której spędziłem noc, a dym tytoniowy i (nie tylko tytoniowy) aż gryzł w nos i gardło. Ale to nic nowego, zwykły, zdrowy człowiek bez uzależnień by tego nie wytrzymał, ja miałem to gdzieś, mi to nie przeszkadzało. Stanął więc Tim przed tą komodą i przyglądał się każdej szufladce z bliska, gdzie na każdej było coś napisane, na styl jakiegoś oznaczenia. W końcu jego wzrok doprowadził go do szufladki z napisem „QQT” i powiedział: „Tego właśnie dla Ciebie szukałem, będziesz zadowolony”. Odsunął szufladkę, wyciągnął z niego około kilogramową paczkę i poszedł w stronę wagi, odsypał mi 2 uncje zielska, przesypał do oddzielnej torebki, wcisnął w ręce i powiedział rozanielone: „Miłej zabawy”. Zapłaciłem mu 160 dolarów i szybko wyszedłem z jego domu. To była pierwsza rzecz, jakiej potrzebowałem. Ale nie mogłem dać się zwariować, czekały mnie jeszcze małe zakupy. Poszedłem do sklepu z prasą, aby kupić nowe karty do telefonu. Zdecydowałem, że muszę wyrzucić kurtkę, policja zacznie dochodzi o co w tym wszystkim chodzi, więc trzeba utrudnić im poszukiwania. Pojechałem do jakiegoś odzieżowego sklepu, był to pierwszy lepszy sklepik z ciuchami. Kurtkę wyrzuciłem do przysklepowego kontenera. Wszedłem do środka, znalazłem jakiś zwykły, szary T-shirt z napisem „Outsider”, do tego zwykła, granatowa bluza z kapturem. Zwykłe jeansy, które nie rzucały się nikomu w oczy. Zakupy wyniosły mnie jakieś 120$, po wyjściu, reszta mojej starej garderoby dołączyła do kurtki. Nie wiedziałem tylko, co z Gin, będzie poszukiwana, przepadła bez żadnej wieści, dlatego jej wygląd również musi się zmienić. Krążyłem po mieście, aż  w końcu trafiłem na sklep z perukami! To było to, świetny pomysł, wszedłem tam i bez większego zawahania, wziąłem jasną blond perukę, z włosami dłuższymi niż naturalnie miała Gim. To był genialny pomysł! Kto będzie zwracał uwagę na parę zakochanych nastolatków, którzy lecą na weekend do kuzyna którejś ze stron?
                Po powrocie do auta sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem na lotnisko, aby zarezerwować dwa bilety na jutrzejszy lot. Miła pani zaproponowała lot o 13:00. Świetnie, zdążymy się wyspać. Wróciłem, na motelowy parking, było już koło 19:00, zaczęło się ściemniać, wróciłem do Ginny. Otworzyłem pokój, a jej tam nie było… zamarło mi serce. Nie wiedziałem co robić, zacząłem nerwowo rozglądać się po pokoju, sprawdziłem w łazience, po czym usłyszałem od strony frontowej pokoju  głos Gin: „Vince! To Ty?”, poszedłem do niej, zobaczyłem, że trzymała w ręku puszkę Coli i piła. Wyglądała tak, jakby nic się nie wydarzyło, gdybyśmy faktycznie byli parą nastolatków, która jutro leci na weekend do rodziny. Zajrzała do reklamówek z zakupami. Trzymając w ręku perukę, patrzyła na mnie i wiedziała, że zmieniłem ubranie, nie zorientowała się na początku co jest grane.
-To dla Ciebie, będziemy podróżować po Ameryce, a Ciebie za kilka godzin uznają za zaginioną i będziesz poszukiwana, musisz zmienić wygląd, tak jak zrobiłem to ja.
- Dobrze. – opowiedziała tak zupełnie nie przejmując się tym wszystkim i usiadła na łóżku.
Musiałem zajarać, to był w końcu ten moment, kiedy mogłem się upalić. Usiadłem koło Gin, wyciągnąłem z kieszeni dużą torbę zielska, lufkę, która zawsze mam przy sobie i nabiłem. Odpaliłem zapalniczkę, przystawiłem lufkę do ust i zaciągnąłem się. To było jak orgazm, euforia przeszła przez moje ciało i umysł, czułem się świetnie. To jeszcze nie był ten stan, ale byłem na dobrej drodze. Nie zorientowałem się, kiedy Gin wyrwała mi lufkę z ręki i zaczęła się coś wydzierać, że nie będę palił, że co ja sobie wyobrażam, że zachowuje się jak rasowy ćpun, który musi sobie przypalić, bo nie wytrzymam. Nie wiedziałem o co jej chodzi, byłem strasznie obojętny jej wrzaskom. Czułem się co raz lepiej. Rzuciłem do niej coś w stylu, żeby też zajarała, przecież to jej nie zaszkodzi. Dobry skun, który sprzedał mi Tim, on zawsze miał dobry towar. Czułem, że moje oczy się zwężają, moja głowa stawała się co raz ciężka, nogi i ręce również. Odwróciłem ospale i ociężale głowę w stronę Ginny i zobaczyłem, że ona sama zaczyna palić, ale wszystko było spowolnione. Zaciągnęła się i zaczęła się mocno krztusić. Chyba się zaśmiałem, czułem się świetnie. Instynktownie Wyciągnąłem rękę w jej stronę i wziąłem lufkę, żeby jeszcze więcej się upalić. W tym czasie nagle usłyszałem jakieś głosy, był to telewizor, który włączyła Gin, siedziała naprzeciwko niego i wpatrywała się w niego. Byłem niesamowicie upalony. Na szczęście było jedzenie, które wziąłem na zapas. Były to jakieś bułeczki pakowane po 12 sztuk, duży tostowy chleb, dżem malinowy, jakieś ciasteczka, których nigdy nie jadłem i zestaw plastikowych sztućców. Zacząłem jeść bo byłem cholernie głodny. Nawrzucałem w siebie co było możliwe. Ale jednak zauważyłem, że Gin siedzi przed telewizją i płacze, nie miałem pojęcia co się dzieje. Zdaje się, że w telewizji leciał jakiś kryminał, a ta niestety skojarzyła sobie śmierć swojego ojca z jednym z bohaterów filmu. Poszedłem do niej i ją przytuliłem, chociaż sam wtedy nie bardzo wiedziałem, po co to robię. Zaraz oderwałem się od niej, rozebrałem i położyłem do łóżka, czułem, że muszę w końcu zasnąć, coś powiedziałem do Gin, to na pewno było zachęcenie do wspólnego zaśnięcia, ale w pełni nie jestem pewien, jak to dokładnie brzmiało. Wstała, podeszła do łóżka, położyła się obok mnie i przytuliła dalej płacząc. Długo tak nie leżeliśmy, Gin się po chwili uspokoiła i zasnęła. Ja także zasnąłem.

 Tak bardzo się upaliłem, że sen, który mi się śnił był niesamowicie realny, to była impreza, z której faktów wcześniej nie pamiętałem…
Źródło: http://www.rzeszow4u.pl/

środa, 8 stycznia 2014

ROZDZIAŁ II: Co mam zrobić?



Część pierwsza:

                Bez większego zastanowienia chwyciłem Ginny za rękę i szybko zaprowadziłem na tył domu.
-Co się dzieje? – zapytała nie bardzo wiedząc o co chodzi.
- Pamiętasz o zabójstwie, o którym Ci opowiadałem? – przytaknęła głową – pod Twój dom podjechał ten sam facet, który zabił tamtego ważniaka i idzie do drzwi.
- Może to zwykły przypadek? Może chce zapytać o drogę?
- Nie moja droga, to nie żaden przypadek, widocznie widział mnie w tym oknie, coś ode mnie chce, lepiej stąd chodźmy. – kiedy tak rozmawialiśmy rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi w całym domu.
- Co robimy?
- To dobre pytanie, sam nie wiem…
- Mam pomysł, chodź za mną. – ruszyła w stronę schodów.
Zaczęła mnie prowadzić po schodach na górę, słyszalne było co raz dłuższe i bardziej nerwowe wciskanie dzwonka, aż w końcu walenie do drzwi. Głupio mi było, że to wszystko się tak potoczyło, że i Gin musiała zostać w to wciągnięta. Weszliśmy do gabinetu jej ojca. Pan Garrnet, bo tak się nazywała rodzina Gimmy, miał firmę ochroniarską, której sprawy załatwiał właśnie w tym niewielkim pomieszczeniu. Wyciągnęła kluczyk z szuflady w biurku, kucnęła pod biurko, odchyliła drewnianą klapkę, wcale nie różniąca się od podłogi, pod którą znajdował się mały sejfik. Wyciągnęła z niego… Glocka! Obok leżał jeszcze mały rewolwer i jakieś kluczyki.
- Zgłupiałaś? Chcesz od tak tam zejść i go zastrzelić?
- Spokojnie, głuptasie. Mam pozwolenie na broń. Doskonale wiesz, że ojciec kładł nacisk na moje bezpieczeństwo, „córusia tatusia”. I kazał zrobić mi pozwolenie na broń, no i mam taki mały arsenał „w razie potrzeby”. Przyznasz, że potrzeba właśnie nastała.
Byłem zszokowany, naprawdę nie wiedziałem co powiedzieć. Ale ta rozmowa nie mogła się dłużyć. Wstaliśmy i poszedłem za nią do garażu. Jednak walenie w drzwi ustało już jakiś czas temu. Popatrzyłem na nią i zapytałem z przerażeniem:
- A wejście od strony basenu? Było zamknięte? – dosłownie zastygła na chwilę.
- Nie! Wejście z tyłu domu jest otwarte!
Byliśmy bardzo cicho, przemieszczając się po domu. Wyszliśmy z garażu, naprzeciwko była jadalnia połączona z kuchnią, po prawej stronie salon z otwartymi drzwiami do basenu a po lewej toaleta. Znałem jej dom, więc nie chciałem jej narażać i powiedziałem jej, że pójdę po cichu sprawdzić, czy jest bezpiecznie, ta wcisnęła mi w rękę spluwę, sparaliżował mnie chłód broni, a może sam fakt, że pierwszy raz miałem w ręku prawdziwy pistolet? Wyjrzałem zza ściany w stronę wyjścia na basen i kręcił się przed wejściem ten koleś, rozglądał się i powoli kierował w stronę salonu. Miał wtedy na nosie okulary przeciwsłoneczne i… ocknąłem się! To ten sam koleś, który mnie śledził w mieście. Tak mocno serce nigdy mi nie biło. Nie wiedziałem co mam myśleć. To ten sam szczupły gość, z łysiną na czubku głowy!
Teraz zaczęło się to robić naprawdę dziwne. Nie wiem kim on był, nie wiem kim jest człowiek o nazwisku Willer Butch, ale postanowiłem to rozwikłać. Chcę to sprawdzić. Za dużo się wydarzyło, muszę znać prawdę.
                Usłyszeliśmy z Gin, że ktoś znów podjechał pod dom, był to jej ojciec. Odetchnęliśmy z ulgą. Ale radość nie trwała za długo, tego dnia nie zapomnę nigdy. Kryliśmy się przed tym facetem przed wejściem do salonu, nie mogliśmy się ruszyć, bo by nas zauważył. Weszliśmy z powrotem do składziku. Kiedy usłyszeliśmy, że pan Garrnet wysiadł z auta, ten wariat wszedł do domu i coś potłukł, był to najprawdopodobniej wazon, który stał przy oknie. Wtedy widziałem przerażenie w oczach Gin, zaczęła krzyczeć:
- Tato!! Ratunku! Jesteśmy w garażu! Ktoś jest w domu!
Siedzieliśmy skuleni, a raczej przytulałem skuloną, biedną Gimmy, do której wyrazie doszło, co się dzieje. Zaczęła się trząść, nie mogłem jej zostawić, czekaliśmy na finał akcji. Nagle słychać było jakiś hałas, ojciec Gim chyba wszedł do domu.
-Kim pan jest? Co pan robi w moim domu?! – niespodziewanie przeszył nasze ciała huk wystrzelonego pistoletu. Gim się rozpłakała a po paru chwilach otępił mnie pisk opon i dźwięk charakterystycznej turbiny auta, który się oddalał. Miałem najgorsze myśli. Gim wydostała się z moich objęć i wybiegła z garażu, zobaczyła, ze jej ojciec leżał na podłodze w kałuży krwi, strzał prosto w serce, nie przeżył tego. Płacz Gimmy, histeria i niedowierzanie temu, co właśnie zobaczyliśmy było za silne na dalsze działania. Ja stałem w bezruchu i patrzyłem jak Gim klęczała nad ojcem, płakała i błagała, żeby się obudził, ale to nic nie mogło pomóc. Ocknąłem się z amoku, pociągnąłem ją za rękę i powiedziałem, że płacz nic tu już nie da, że nie możemy tu zostać.
-Przecież to mój ojciec! Nie zostawię go! Ten skurwysyn zabił mojego ojca!
Nie potrafiłem nic jej powiedzieć, patrzyłem tylko z ogromnym żalem na to, jak wygląda Gim i jak bardzo jest zdruzgotana. Zaczęła mnie uderzać i krzyczeć, że to moja wina, że po co się tu zjawiałem. Wpadła w furię i biła co raz mocniej, miałem wrażenie, że chce mnie zabić gołymi pięściami z żalu. Złapałem ją za nadgarstki i mocno przytuliłem, płakała wtulona we mnie. Naprawdę nie wiedziałem co robić. Nie mogłem jej tu samej zostawić, ale też nie mogłem tu zostać i zawiadomić policji. Co bym im powiedział? Bałem się, że to może się odbić na mojej matce. Miałem na sumieniu ojca mojej najlepszej przyjaciółki, musiałem to doprowadzić do końca.
                Powiedziałem jej, że zadzwonię na policję, ale nie zostanę tu z nią, nie mogę, muszę wyjechać do Miami, chcę się dowiedzieć więcej. Pomyślałem przez chwilę, że może mieć to związek z moim ojcem. Nie stałem tak długo, zadzwoniłem na policję i wyszedłem z domu zostawiając ją w domu z ciałem ojca. Ale szybko wybiegła z domu.
-Nie zostawiaj mnie! Nie możesz teraz sam jechać – przecierając łzy z pliczków mówiła dalej – jadę z Tobą, muszę dorwać tego gnoja, zajebie go! Pojedźmy autem mojego ojca.
Dała mi klucze do auta, wsiedliśmy i pojechaliśmy w stronę miasta.
Źródło: http://pl.forwallpaper.com/

sobota, 4 stycznia 2014

Niespodziewany gość



Część piąta:
-To Ty Vincent! – rzuciła się na mnie, z tym samym uśmiechem, który widziałem ostatni raz dwa lata temu. Niesamowita dziewczyna, pierwszy raz od tygodni byłem szczęśliwy. Nie odezwałem się, nie wiedziałem co powiedzieć. Załapała mnie za ramiona popatrzyła w oczy i cały czas była uśmiechnięta, niesamowite przeżycie. Jej wielkie oczy, które zawsze uwielbiałem, były jeszcze ładniejsze, a mały nosek i pełne usta idealnie komponowały się z jej niesamowitym, promiennym uśmiechem.
- Co się z Tobą działo? Boże, nie wierzę, że Cię widzę. – szybko dodała, chyba jeszcze nie załapała tego, jak ja wyglądam.
- Świetnie Cię widzieć. Wiesz, zatrzymałem się na jakiś czas w naszym domku letniskowym niedaleko jeziora i głód mnie tu przyprowadził po zakupy. – uśmiechnąłem się, ale widziałem, że z jej twarzy znika uśmiech i zaczyna łapać o co chodzi.
- Jak Ty wyglądasz? W ogóle co to za walizka? Przeżyłeś chyba długą noc, a do domku letniskowego chyba nie zamierzasz wracać… Chodź, pójdziemy do mnie, rodziców nie ma, są w pracy, miałam iść do szkoły, ale w tym wypadku muszę się Tobą zająć, ale zrobię to pod jednym warunkiem, jeśli opowiesz, co Cię tu sprowadza, przecież już od dawna tu nie przyjeżdżasz, a tym bardziej sam.  – Spadła mi z nieba, myślałem, że już nigdy nie zaproponuje wspólnego śniadania.
- Jasne, w porządku – westchnąłem głęboko – chodźmy do Ciebie, nie będę niczego przed Tobą ukrywał, wszystko Ci powiem przy śniadaniu.
Jednak ciągnąc się znów drogą, do domu Gin, słyszałem z oddali znajomy dźwięk – była to turbina starego Camaro, wiedziałem, że żadne inne auto nie ma takiego odgłosu, to był ten sam wóz. Gin coś do mnie mówiła, ale nie zwracała na to uwagi, przyglądałem się przejeżdżającemu Chevrolet’owi, za kierownicą którego siedziała mizerna sylwetka jakiegoś mężczyzny, wyglądał jak kontur gościa, którego widziałem w świetle reflektorów w nocy, jestem niemal pewny, że to był ten sam facet. Przejechał obok nas i zatrzymał się przy sklepowym parkingu.
- Co u matki? Vince, słuchasz mnie w ogóle? – oderwałem wzrok od samochodu i popatrzyłem na nią.
- Nie wiem, dawno się z nią nie widziałem, wyprowadziłem się się od niej i żyję na własny rachunek, dzwonię do niej raz w tygodniu i pytam co u niej.
-  W takim razie gdzie teraz mieszkasz? Co robisz?
- Yyy… - chciałem jakoś ją spławić, ale to było bez sensu, skoro musiałem jej opowiedzieć całą sytuację z walizką, o sobie też musiałem i o swoim życiu. – nie wiem czy chcesz o tym słuchać.
- Mów, chcę wiedzieć wszystko. – powiedziała tak stanowczo i oczywiście, jakbyśmy wcale nie stracili na relacjach przez te dwa lata.
- Nie wiem co robić, stoczyłem się… mieszkam z jakimiś typami, który prawie nie znam, śpię tam tylko tak naprawdę, a zarabiam na to wszystko handlując dragami.
- Boże, Vince… myślałam, że dasz sobie z tym spokój, mówiłeś, że to tylko zarobek na chwilę i że znajdziesz coś legalnego. – spojrzała na mnie z politowaniem, nie potrafiłem się już do niej odezwać. Szliśmy tak bez żadnego słowa aż do jej domu. Nic się nie zmienił. Zawsze piękny ogród, którym fanatycznie zajmuje się jej matka, spory basen za domem, dwupiętrowy dom. Wyglądał jakby projektował go najlepszy inżynier na świecie, zawsze mi się podobał.
Weszliśmy do domu, zdjąłem płaszcz, Ginny zaproponowała mi prysznic, a w tym czasie ona zrobię coś do jedzenia. Nie miałem już od 3 dni niczego konkretnego w ustach, naprawdę chciałem coś w końcu zjeść.  Kiedy wyszedłem spod prysznica na sedesie leżała już przygotowana świeża koszulka, ubrałem się w swoje spodnie i zszedłem do kuchni. Była spora, po środku był blat, który oddzielał kuchenkę od stoły z krzesłami. To było chyba najlepiej oświetlone pomieszczenie w całym domu.  Zauważyłem, że z zainteresowaniem oglądała waliz, kiedy wszedłem, zapytała, skąd ją mam.
- Usiądź, daj mi zjeść i wszystko Ci opowiem.
Słuchała z ogromnym zainteresowaniem, ale nie była zaskoczona, wyglądała jak zahipnotyzowana moją opowieścią. Można było odnieść wrażenie, że moja historia jest zmyślona. Aż doszedłem do momentu opuszczonego domu i naszego spotkania.  Kiedy skończyłem, popatrzyła na mnie, nie wiedziała co powiedzieć. Wstała i zwyczajnie mnie przytuliła.
-Tęskniłam za Tobą, naprawdę tęskniłam. – zrobiło mi się niesamowicie przyjemnie, objąłem ją i jeszcze chwilę była wtulona we mnie.
- Słuchaj, potrzebuję Twojej pomocy, masz jakieś narzędzia? Chciałbym otworzyć tę walizkę.
- Tak, mam. W garażu jest tego mnóstwo, chodź, zaprowadzę Cię. – doskonale wiedziałem gdzie jest jej garaż, często się tam bawiliśmy w chowanego. Weszliśmy tam, pomieszczenie było tak czyste i sterylne, że nie przypominało składziku na klamoty. Nie wiedziałem szczerze, jak zabrać się za otworzenie tej walizki.
- Może spróbuj tym? – z uśmiechem sięgnęła z jakiejś skrzynki po diaks i podała mi go. Bałem się zawartości walizki. Ale w końcu uruchomiłem narzędzie, zajęło to dosłownie 3 minuty, rozciąłem mechanizm z szyfrem i walizka była już uchylona, wystarczyło ją do końca otworzyć. Widziałem w oczach Ginny zachwyt, była podjarana opowieścią, a do tego tajemnicza zawartość walizki. Otworzyłem ją, a tam leżała koperta. Co raz bardziej mi się to nie podobało, obok koperty leżał plik pieniędzy o łącznej wartości około 10 tyś. dolarów. Sięgnąłem po kopertę, wyciągnąłem złożony papier, rozłożyłem go, a tam znajdowało się imię i nazwisko: Willer Butch, adres: Floryda, Miami, Jefferson Ave 10234. Znowu nie wiedziałem, co to ma znaczyć. Spojrzałem na dziewczynę i nie wiedziałem co mam robić.
- Jedziemy tam! – krzyknęła.
-Nie ma mowy, zostajesz tu, w ogóle nie powinniśmy się spotkać. To moja sprawa, sam jeszcze nie wiem co z tym zrobię, ale nie ma mowy, zostajesz tutaj.
Nagle usłyszałem znów ten sam dźwięk co w nocy, to te samo auto, przeraziłem się, wyjrzałem przez okienko, silnik zgasł, wyszedł z niego ten sam gość, którego widziałem i szedł w stronę drzwi.

Źródło: http://www.wobistal.pl

Koniec rozdziału I

Opuszczona rudera



 Część czwarta:

                 Doszedłem do pobliskiego przystanku, usiadłem, opatuliłem się kurtką – było zimno. Z daleka przypatrywałem się jak migają światła karetki i co chwilę przejeżdżające obok radiowozy policji. Za mną było jezioro, które mieniło się od blasku księżyca. Była to jednak chłodna noc, skórzana kurtka niestety nie wystarczyła, trząsłem się, ale nie wiedziałem, czy z przerażenia, czy może z zimna. Wstałem i poszedłem wzdłuż drogi oddalając się od miejsca morderstwa. W jednym ręku miałem zapalonego papierosa, w drugim trzymałem tajemniczą walizkę. Chciałem zobaczyć co jest w środku, ale nie znałem szyfru, nie zamierzam się teraz z nią siłować. Szedłem tak wzdłuż drogi oddalając się od miejsca morderstwa. Maszerowałem nieoświetloną drogą, która z obu stron była otoczona drzewami. Ale światło, które odbijał księżyc wystarczająco mocno świecił i oświetlał mi drogę.
                W pewnym momencie pomyślałem o Ginny. Z tego wszystkiego zapomniałem o Gin. O dziewczynie, z którą zawsze się bawiłem za dzieciaka, będąc z rodzicami na działce. Przecież ona niedaleko mieszkała. Była dwa lata młodsza ode mnie, zawsze wyglądała jak cukiereczek. Miała śliczne, zielone oczy. Były ogromne. Na jej twarzy często gościł skromny, ale urzekający uśmiech. Kruczo-czarne włosy rozpuszczone do połowy pleców. Słodki dołeczek na lewym policzku, pokazywał się tylko, jak się uśmiechała.  Nosiła zawsze na szyi dziwny wisiorek od mamy, w kształcie bumerangu, nigdy nie wiedziałem co on oznaczał, nigdy się z nim nie rozstawała. Do tego zawsze w koszulce na ramiona i krótkich szortach. Poznałem ją jak miałem 10 lat. Minęło 9 lat jak ją znam i 2 lata jak się nie widzimy. Tworzyliśmy parę najlepszych przyjaciół. Odkąd kontakt z moimi rodzicami się popsuł przestaliśmy przyjeżdżać na działkę, a Ginny kogoś ma i kontakt się urwał… Nie, nie mogę się jej zwalić na głowę w środku nocy. W końcu, idąc przed siebie, na poboczu stał jakiś opuszczony dom, a raczej rudera, do której się udałem, żeby spędzić noc, albo chociaż spędzić czas aż się rozjaśni. Ścieżka była lekko zarośnięta, jakby od kilku tygodni nikt tam nie wchodził,  a na pewno od frontowej części, za domem był las. Doszedłem do drzwi, były… a raczej w ogóle ich nie było. Wyglądało to, jakby ktoś je wyrwał, nawet zawiasów nie było. Ale co ja miałem zrobić? Wszedłem do środka, zapaliłem zapalniczkę i szukałem odpowiedniego miejsca, żeby chociaż usiąść. Schody, które prowadziły na górę wyglądały na solidne, ale ani myślałem tam wchodzić. Dom wyglądał, jakby ktoś z niego w jednym momencie wyszedł, nie zabierając ze sobą rzeczy. Jednak można było poznać, że jest zdemolowany przez ciekawskich, włamując się do niego dla zabawy. Znalazłem starą kanapę, na której mogłem śmiało się położyć, otrzepałem lekko z kurzu, usiadłem, zapaliłem jeszcze przed snem i nareszcie mogłem spocząć. Jednak nie mogłem zasnąć,wszystkie te sytuacje: z imprezą, czterdziestoletnim kolesiem w okularach, walizką i morderstwem pod domkiem letniskowym musiały się cholera jasna jakoś ze sobą wiązać. Zacząłem myśleć o przeszłości, o tym, jak jeszcze byłem dzieciakiem. Kiedy jeszcze o nic się nie martwiłem. W czasach, kiedy moim głównym problemem było to, czy brakuje mi kilku centów do lizaka. Pamiętam jeden z wieczór, który spędziłem z ojcem na ganku w domku nad jeziorem, siedząc mu na kolanach.
                Zawsze chciałem, być taki jak on, bardzo mi imponował. Miałem wtedy 11 lat. Ojciec był inżynierem i pracował dla jakiegoś dużego inwestora, projektując i budując tajne projekty dla wojska. Nie wiedziałem dokładnie czym się zajmował. Był wielkim facetem, miał około 195 cm wzrostu, potężne barki, ciemne włosy, a jego twarz ozdabiały bujne, sumiaste wąsy, które tylko jemu pasowały. W takie zimne wieczory, jak tamten na werandzie, miał na sobie flanelową koszulę i jeansy, a w ręku trzymał fajkę, którą raz po raz się zaciągał.
-Patrz tato, ile gwiazd na niebie! – wyciągnąłem rękę i wskazywałem palcem w górę, gdzie było widać mnóstwo gwiazd.
-To droga mleczna synu, w mieście byś jej nie zobaczył, za dużo świateł. – odpowiedział bardzo spokojnym, stonowanym głosem, patrząc się chwilę na mnie, a potem na gwiazdy.
-Jak dorosnę, chcę być taki jak Ty! – Ojciec się zaciągnął fajką, zakrztusił się dymem i zaczął przeraźliwie kasłać, wstał bardzo szybko, tym samym zrzucając mnie ze swoich kolan. Nie wiedziałem co się dzieje, strasznie się dusił. Matka wybiegła z domku i nie wiedziała co robić, zaprowadziła ojca do domu i dała szklankę wody. Nie mogłem spać, bo słyszałem przez drewnianą ścianę okropny kaszel ojca, następnego ranka pojechał do szpitala. Okazało się, że ma raka płuc. Od tamtej pory w naszym życiu wszystko się zmieniło. Ja z radosnego chłopca, ubranego zawsze w chłopięce, kolorowe ubrania. Zmieniłem się w ponurego, z wiecznie smutną twarzą nastolatka, a z chwilą potem mężczyznę, który musiał opiekować się matką. Kiedy miałem 15 lat, ojciec umarł. Zacząłem dilować, matka popadła w długi, musiałem jakoś na nas zarobić. Oddaliłem się od niej, przeprowadziłem i zamieszkałem z „kolegami”. Od tamtej pory się nie zmieniam, mam czarne włosy, zaczesane na bok, jakieś 180 cm wzrostu, szczupły, w widocznie wyniszczoną twarzą od dragów, z wystającymi kośćmi policzkowymi i szarą cerą od papierosów. Miałem na sobie zawsze skurzaną kurtkę, którą dostałem od matki na 16. urodziny, wydała na nią majątek, mówiła, że oszczędzała na ten prezent. Mam ją do tej pory i trzyma się nieźle. Do tego czarna koszulka i czarne jeansy, a do tego zwykłe buty, na lekkim obcasie, jak z lat 80’. Całe moje życie jest czarno-białe, odkąd umarł ojciec.
                Leżałem tak aż do momentu świtania, a wtedy zdrzemnąłem się na dwie godziny. Kiedy wstałem było kilka minut po 8:00, postanowiłem dalej iść tą drogą, aż w końcu doszedłem do sklepu, do którego przyjeżdżali wszyscy z domków, które mieli nad jeziorem. Poszedłem tam strasznie zmęczony i niewyspany, żeby kupić kawę. Kiedy doszedłem prawie do drzwi usłyszałem zza pleców: „Vince! Hej, Vincent! To Ty?”. Odwróciłem się i nie mogłem uwierzyć własnym oczom, zobaczyłem Ginny.