Część czwarta
Wstałem
w końcu. Było koło 9:00, niedługo trzeba było się wymeldować z pokoju, a przy
okazji przygotować się do lotu. Poszedłem wziąć szybko prysznic. Pierwszy raz
od kilku dni wyspałem się i w końcu mogłem normalnie funkcjonować. Wyszedłem z
łazienki ubrany tylko w spodnie. Gin się obudziła, siedziała na łóżku i
płakała. Podszedłem do niej, kucnąłem przed nią i chwyciłem za ręce.
- Co teraz? Co masz zamiar robić? – zapytała z łzami w
oczach.
- Słuchaj, nie musiałaś ze mną jechać. To moja sprawa, a ja
Ciebie w to wplątałem, jest mi cholernie wstyd…
- On zabił mojego ojca! Kim on jest?! – powiedziała
przerywając mi.
- Słuchaj, nie wiem kim on jest, ale w nocy miałem sen,
śniła mi się impreza, od której się wszystko zaczęło, opowiadałem Ci o całym
incydencie, a dziś w nocy przyśniła mi się właśnie tamta noc.
Opowiedziałem jej wszystko co mi się przyśniło, słuchała z
lekkim niedowierzaniem.
- Przecież to był tylko sen, nie musiało się tak wydarzyć,
tym bardziej, że przed spaniem paliłeś.
- To był inny sen, sen jakiego jeszcze nigdy nie miałem,
jestem pewien, że tak się właśnie stało. Dlatego chcę teraz to wszystko
wyjaśnić. Teraz nie masz wyjścia i musisz ze mną jechać.
- Ja chcę jechać, dowiemy się o co chodzi i dorwiemy tego
sukinsyna, zabiję go!
Po tym usiadłem obok niej, przytuliła się do mnie. Może to
głupie, ale poczułem się jak sprzed kilku lat, kiedy byliśmy dzieciakami, a Gin
tak zawsze tuliła się do mnie, kiedy się bała i chciała schować w moich
ramionach. Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę, po czym wstałem, powiedziałem, żeby
się odświeżyła i przygotowała do podróży.
Spakowałem
wszystkie niezbędne rzeczy do plecaka, po czym się zorientowałem, że mam
zielsko, a z nim mogą mnie nie przepuścić na lotnisku. Bałem się, że przez to
da wszystko w łeb, ale postanowiłem zaryzykować , może tym razem się uda. Gin
po wyjściu z łazienki i przebraniu się, wyglądała zupełnie inaczej. Nie
poznałbym jej i o to chodziło. Poszliśmy do auta.
- Słuchaj, będziemy musieli zostawić gdzieś auto, nie mogą
nas w nim zobaczyć, na pewno już go poszukują.
Nic nie odpowiedziała, po prostu zaakceptowała plan,
pojechaliśmy w stronę lotniska, ale kilka przecznic przed nim był jakiś
opuszczony kompleks z kilkoma budynkami, jakby stary, opuszczony motel,
wjechałem tam. Zostawiłem kluczyki w stacyjce i poszliśmy w stronę lotniska.
Szliśmy jakieś 20 min. Było koło 11:00 mieliśmy jakieś 2 godziny do lotu.
Powiedziałem Gin, żeby zachowywała się naturalnie, nie możemy zwracać na siebie
uwagi, najlepiej, żebyśmy trzymali się za ręce i faktycznie udawali parę
zakochanych nastolatków. Poszedłem
odebrać bilety. Czekaliśmy teraz w kolejce do odprawy, nie mieliśmy żadnego
większego bagażu, więc wystarczyło przejść przez kontrolę. Czekając na swoją
kolej, zapaliła mi się lampka, przypomniałem sobie, że mam broń w plecaku! Przy
przejściu bramka zapiszczy, nie wiedziałem co mam zrobić. Od razu cały się
spociłem, zacząłem nerwowo się rozglądać, spojrzała na mnie Gin.
- Co robisz? Co się dzieje? – zapytała szepcząc.
- Zapomniałem, że mam broń w plecaku! Nie przejdziemy z nią
przez bramkę.
Na domiar złego, psy które stały ze strażnikami lotniska
zaczęły szczekać, a ja miałem zielsko w gaciach. Pomyślałem, że to już po nas.
Jednak te rzuciły się na jakiegoś gościa który był przed nami. Ten zaczął
uciekać, powstało zamieszanie, strażnicy zatrzymali tego gościa. Okazało się,
że w walizce miał kilka kilo amfetaminy. Bałem się, że zaraz i nas to spotka.
Podszedł do nas ogromny strażnik, który uprzejmie powiedział do nas i do ludzi
za nami, żebyśmy obeszli ich i schwytanego gościa na lotnisku, żeby nie robić
zatoru, bez żadnego sprawdzania, udało nam się przedostać przez kontrole. Nie
dowierzałem, co się właśnie stało. Zbladłem, a zaraz znowu było mi duszno, za
dużo stresu… Myślałem, że już po nas. Gin spojrzała na mnie z takim
niedowierzeniem, co się właśnie wydarzyło, pytała się, aby się upewnić, czy
faktycznie bez żadnych konsekwencji udało nam się przed chwilą przedostać przez
kontrolę z 10 tyś. dolarów, dwiema uncjami zielska i spluwą w plecaku.
Uśmiechnąłem się, nie wierząc, że mamy tyle szczęścia. Poczułem jednak po
chwili, że ktoś mnie chwyta za ramię. To był ten sam strażnik, który jednak
podszedł do mnie. Spojrzałem tylko na niego i pomyślałem: „To byłoby za
proste”.
- Wypadł panu bilet. – uśmiechnął się, wyciągnął rękę, w
której trzymał bilet i dał mi go.
Prawie zawału dostałem.
Z tego
wszystkiego musiałem iść do łazienki, odświeżyć się. Do odlotu mieliśmy jeszcze
jakieś 45 minut. Powiedziałem Gin, żeby usiadła i poczekała na mnie, muszę iść
do łazienki. Jak zwykle przytaknęła głową, wydobywając z siebie ciche „dobrze”
i usiadła. Te dwie uncje uwierały mnie, musiałem coś z tym zrobić. Wszedłem do
toalety. Pomyślałem, że nie mogę tego wyrzucić, zapłaciłem przecież za to.
Przed nami jakieś 2 godziny lotu, trzeba było coś w tym czasie zrobić.
Sięgnąłem do bokserek po torbę zielonego, otworzyłem ją, wziąłem całą garść i
wsadziłem do ust. Po jakichś 40 minutach powinno działać, zjedzone zielsko też klepie!
Tylko w większych ilościach. Gryzłem to z lekkim grymasem na twarzy, ponieważ
nie smakowało to jak zielsko, a bardziej jakbym prysnął sobie dezodorantem w
usta, to był naprawdę mocny skun…
Przełknąłem to, wreszcie. Wyszedłem z kabiny, umyłem ręce, napiłem się
trochę wody z kranu, żeby przepić ten chemiczny smak , opłukałem twarz i
wyszedłem z łazienki.
Gin
oczywiście nie było, tam gdzie ją ostatni raz widziałem. Zaniepokoiłem się i
zacząłem nerwowo się rozglądać, tyle, że szukałem brunetki, a nie brunetki w
blond peruce. Nie wiedziałem co zrobić. Zostało jakieś 35 minut do odlotu, a
jej nigdzie nie ma. W końcu odwróciłem się i zobaczyłem ją przy automacie
telefonicznym, dzwoniła gdzieś. Ruszyłem szybko do niej, przez jej głupotę mogą
nas znaleźć. Okazało się, że dzwoniła do matki, jednak nie zastała jej, nagrała
się na sekretarkę, oczywiście nie mówiąc gdzie jest, ale przecież policja
dojdzie, skąd telefon został wykonany. Zdenerwowałem się trochę na nią, ale
przed chwilą omal nie skończyła się nasza „przygoda” przez moją nieuwagę,
odpuściłem jej, ale jednocześnie wyrwałem jej słuchawkę z ręki, nic nie mówiąc
i ciągnąc ją w stronę naszego samolotu.
- Dlaczego to robisz? Chciałam pogadać z matką! Tego nie
możesz mi zabronić. Jak Ty to sobie wyobrażasz?! Myślisz, że będzie już tak
zawsze? W konspiracji?
Wydzierała się naprawdę głośno, przestraszyłem się, że zaraz
ktoś na nas zwróci uwagę, ale ludzie potraktowali to jako zwyczajną kłótnię młodej pary, z resztą
zazwyczaj ludzie przejmują się tylko swoimi problemami. Nic jej nie
odpowiedziałem, po prosu szliśmy w stronę samolotu, do odlotu było jakieś 25
minut, można było wsiadać, pokazaliśmy miłej pani bilety, a ta wpuściła nas na
pokład samolotu, wtem poczułem, że zielsko zaczyna działać.
Źródło: www.lubimypodrozowac.pl |