środa, 8 stycznia 2014

ROZDZIAŁ II: Co mam zrobić?



Część pierwsza:

                Bez większego zastanowienia chwyciłem Ginny za rękę i szybko zaprowadziłem na tył domu.
-Co się dzieje? – zapytała nie bardzo wiedząc o co chodzi.
- Pamiętasz o zabójstwie, o którym Ci opowiadałem? – przytaknęła głową – pod Twój dom podjechał ten sam facet, który zabił tamtego ważniaka i idzie do drzwi.
- Może to zwykły przypadek? Może chce zapytać o drogę?
- Nie moja droga, to nie żaden przypadek, widocznie widział mnie w tym oknie, coś ode mnie chce, lepiej stąd chodźmy. – kiedy tak rozmawialiśmy rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi w całym domu.
- Co robimy?
- To dobre pytanie, sam nie wiem…
- Mam pomysł, chodź za mną. – ruszyła w stronę schodów.
Zaczęła mnie prowadzić po schodach na górę, słyszalne było co raz dłuższe i bardziej nerwowe wciskanie dzwonka, aż w końcu walenie do drzwi. Głupio mi było, że to wszystko się tak potoczyło, że i Gin musiała zostać w to wciągnięta. Weszliśmy do gabinetu jej ojca. Pan Garrnet, bo tak się nazywała rodzina Gimmy, miał firmę ochroniarską, której sprawy załatwiał właśnie w tym niewielkim pomieszczeniu. Wyciągnęła kluczyk z szuflady w biurku, kucnęła pod biurko, odchyliła drewnianą klapkę, wcale nie różniąca się od podłogi, pod którą znajdował się mały sejfik. Wyciągnęła z niego… Glocka! Obok leżał jeszcze mały rewolwer i jakieś kluczyki.
- Zgłupiałaś? Chcesz od tak tam zejść i go zastrzelić?
- Spokojnie, głuptasie. Mam pozwolenie na broń. Doskonale wiesz, że ojciec kładł nacisk na moje bezpieczeństwo, „córusia tatusia”. I kazał zrobić mi pozwolenie na broń, no i mam taki mały arsenał „w razie potrzeby”. Przyznasz, że potrzeba właśnie nastała.
Byłem zszokowany, naprawdę nie wiedziałem co powiedzieć. Ale ta rozmowa nie mogła się dłużyć. Wstaliśmy i poszedłem za nią do garażu. Jednak walenie w drzwi ustało już jakiś czas temu. Popatrzyłem na nią i zapytałem z przerażeniem:
- A wejście od strony basenu? Było zamknięte? – dosłownie zastygła na chwilę.
- Nie! Wejście z tyłu domu jest otwarte!
Byliśmy bardzo cicho, przemieszczając się po domu. Wyszliśmy z garażu, naprzeciwko była jadalnia połączona z kuchnią, po prawej stronie salon z otwartymi drzwiami do basenu a po lewej toaleta. Znałem jej dom, więc nie chciałem jej narażać i powiedziałem jej, że pójdę po cichu sprawdzić, czy jest bezpiecznie, ta wcisnęła mi w rękę spluwę, sparaliżował mnie chłód broni, a może sam fakt, że pierwszy raz miałem w ręku prawdziwy pistolet? Wyjrzałem zza ściany w stronę wyjścia na basen i kręcił się przed wejściem ten koleś, rozglądał się i powoli kierował w stronę salonu. Miał wtedy na nosie okulary przeciwsłoneczne i… ocknąłem się! To ten sam koleś, który mnie śledził w mieście. Tak mocno serce nigdy mi nie biło. Nie wiedziałem co mam myśleć. To ten sam szczupły gość, z łysiną na czubku głowy!
Teraz zaczęło się to robić naprawdę dziwne. Nie wiem kim on był, nie wiem kim jest człowiek o nazwisku Willer Butch, ale postanowiłem to rozwikłać. Chcę to sprawdzić. Za dużo się wydarzyło, muszę znać prawdę.
                Usłyszeliśmy z Gin, że ktoś znów podjechał pod dom, był to jej ojciec. Odetchnęliśmy z ulgą. Ale radość nie trwała za długo, tego dnia nie zapomnę nigdy. Kryliśmy się przed tym facetem przed wejściem do salonu, nie mogliśmy się ruszyć, bo by nas zauważył. Weszliśmy z powrotem do składziku. Kiedy usłyszeliśmy, że pan Garrnet wysiadł z auta, ten wariat wszedł do domu i coś potłukł, był to najprawdopodobniej wazon, który stał przy oknie. Wtedy widziałem przerażenie w oczach Gin, zaczęła krzyczeć:
- Tato!! Ratunku! Jesteśmy w garażu! Ktoś jest w domu!
Siedzieliśmy skuleni, a raczej przytulałem skuloną, biedną Gimmy, do której wyrazie doszło, co się dzieje. Zaczęła się trząść, nie mogłem jej zostawić, czekaliśmy na finał akcji. Nagle słychać było jakiś hałas, ojciec Gim chyba wszedł do domu.
-Kim pan jest? Co pan robi w moim domu?! – niespodziewanie przeszył nasze ciała huk wystrzelonego pistoletu. Gim się rozpłakała a po paru chwilach otępił mnie pisk opon i dźwięk charakterystycznej turbiny auta, który się oddalał. Miałem najgorsze myśli. Gim wydostała się z moich objęć i wybiegła z garażu, zobaczyła, ze jej ojciec leżał na podłodze w kałuży krwi, strzał prosto w serce, nie przeżył tego. Płacz Gimmy, histeria i niedowierzanie temu, co właśnie zobaczyliśmy było za silne na dalsze działania. Ja stałem w bezruchu i patrzyłem jak Gim klęczała nad ojcem, płakała i błagała, żeby się obudził, ale to nic nie mogło pomóc. Ocknąłem się z amoku, pociągnąłem ją za rękę i powiedziałem, że płacz nic tu już nie da, że nie możemy tu zostać.
-Przecież to mój ojciec! Nie zostawię go! Ten skurwysyn zabił mojego ojca!
Nie potrafiłem nic jej powiedzieć, patrzyłem tylko z ogromnym żalem na to, jak wygląda Gim i jak bardzo jest zdruzgotana. Zaczęła mnie uderzać i krzyczeć, że to moja wina, że po co się tu zjawiałem. Wpadła w furię i biła co raz mocniej, miałem wrażenie, że chce mnie zabić gołymi pięściami z żalu. Złapałem ją za nadgarstki i mocno przytuliłem, płakała wtulona we mnie. Naprawdę nie wiedziałem co robić. Nie mogłem jej tu samej zostawić, ale też nie mogłem tu zostać i zawiadomić policji. Co bym im powiedział? Bałem się, że to może się odbić na mojej matce. Miałem na sumieniu ojca mojej najlepszej przyjaciółki, musiałem to doprowadzić do końca.
                Powiedziałem jej, że zadzwonię na policję, ale nie zostanę tu z nią, nie mogę, muszę wyjechać do Miami, chcę się dowiedzieć więcej. Pomyślałem przez chwilę, że może mieć to związek z moim ojcem. Nie stałem tak długo, zadzwoniłem na policję i wyszedłem z domu zostawiając ją w domu z ciałem ojca. Ale szybko wybiegła z domu.
-Nie zostawiaj mnie! Nie możesz teraz sam jechać – przecierając łzy z pliczków mówiła dalej – jadę z Tobą, muszę dorwać tego gnoja, zajebie go! Pojedźmy autem mojego ojca.
Dała mi klucze do auta, wsiedliśmy i pojechaliśmy w stronę miasta.
Źródło: http://pl.forwallpaper.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz