Część
pierwsza:
Bez większego zastanowienia
chwyciłem Ginny za rękę i szybko zaprowadziłem na tył domu.
-Co się
dzieje? – zapytała nie bardzo wiedząc o co chodzi.
- Pamiętasz
o zabójstwie, o którym Ci opowiadałem? – przytaknęła głową – pod Twój dom
podjechał ten sam facet, który zabił tamtego ważniaka i idzie do drzwi.
- Może to
zwykły przypadek? Może chce zapytać o drogę?
- Nie moja
droga, to nie żaden przypadek, widocznie widział mnie w tym oknie, coś ode mnie
chce, lepiej stąd chodźmy. – kiedy tak rozmawialiśmy rozległ się dźwięk dzwonka
do drzwi w całym domu.
- Co
robimy?
- To dobre
pytanie, sam nie wiem…
- Mam
pomysł, chodź za mną. – ruszyła w stronę schodów.
Zaczęła
mnie prowadzić po schodach na górę, słyszalne było co raz dłuższe i bardziej
nerwowe wciskanie dzwonka, aż w końcu walenie do drzwi. Głupio mi było, że to
wszystko się tak potoczyło, że i Gin musiała zostać w to wciągnięta. Weszliśmy
do gabinetu jej ojca. Pan Garrnet, bo tak się nazywała rodzina Gimmy, miał
firmę ochroniarską, której sprawy załatwiał właśnie w tym niewielkim
pomieszczeniu. Wyciągnęła kluczyk z szuflady w biurku, kucnęła pod biurko,
odchyliła drewnianą klapkę, wcale nie różniąca się od podłogi, pod którą
znajdował się mały sejfik. Wyciągnęła z niego… Glocka! Obok leżał jeszcze mały
rewolwer i jakieś kluczyki.
-
Zgłupiałaś? Chcesz od tak tam zejść i go zastrzelić?
-
Spokojnie, głuptasie. Mam pozwolenie na broń. Doskonale wiesz, że ojciec kładł
nacisk na moje bezpieczeństwo, „córusia tatusia”. I kazał zrobić mi pozwolenie
na broń, no i mam taki mały arsenał „w razie potrzeby”. Przyznasz, że potrzeba
właśnie nastała.
Byłem
zszokowany, naprawdę nie wiedziałem co powiedzieć. Ale ta rozmowa nie mogła się
dłużyć. Wstaliśmy i poszedłem za nią do garażu. Jednak walenie w drzwi ustało
już jakiś czas temu. Popatrzyłem na nią i zapytałem z przerażeniem:
- A wejście
od strony basenu? Było zamknięte? – dosłownie zastygła na chwilę.
- Nie!
Wejście z tyłu domu jest otwarte!
Byliśmy
bardzo cicho, przemieszczając się po domu. Wyszliśmy z garażu, naprzeciwko była
jadalnia połączona z kuchnią, po prawej stronie salon z otwartymi drzwiami do
basenu a po lewej toaleta. Znałem jej dom, więc nie chciałem jej narażać i
powiedziałem jej, że pójdę po cichu sprawdzić, czy jest bezpiecznie, ta
wcisnęła mi w rękę spluwę, sparaliżował mnie chłód broni, a może sam fakt, że
pierwszy raz miałem w ręku prawdziwy pistolet? Wyjrzałem zza ściany w stronę
wyjścia na basen i kręcił się przed wejściem ten koleś, rozglądał się i powoli
kierował w stronę salonu. Miał wtedy na nosie okulary przeciwsłoneczne i…
ocknąłem się! To ten sam koleś, który mnie śledził w mieście. Tak mocno serce
nigdy mi nie biło. Nie wiedziałem co mam myśleć. To ten sam szczupły gość, z
łysiną na czubku głowy!
Teraz
zaczęło się to robić naprawdę dziwne. Nie wiem kim on był, nie wiem kim jest
człowiek o nazwisku Willer Butch, ale postanowiłem to rozwikłać. Chcę to
sprawdzić. Za dużo się wydarzyło, muszę znać prawdę.
Usłyszeliśmy z Gin, że ktoś znów podjechał pod dom,
był to jej ojciec. Odetchnęliśmy z ulgą. Ale radość nie trwała za długo, tego
dnia nie zapomnę nigdy. Kryliśmy się przed tym facetem przed wejściem do salonu,
nie mogliśmy się ruszyć, bo by nas zauważył. Weszliśmy z powrotem do składziku.
Kiedy usłyszeliśmy, że pan Garrnet wysiadł z auta, ten wariat wszedł do domu i
coś potłukł, był to najprawdopodobniej wazon, który stał przy oknie. Wtedy
widziałem przerażenie w oczach Gin, zaczęła krzyczeć:
- Tato!! Ratunku! Jesteśmy
w garażu! Ktoś jest w domu!
Siedzieliśmy skuleni, a
raczej przytulałem skuloną, biedną Gimmy, do której wyrazie doszło, co się
dzieje. Zaczęła się trząść, nie mogłem jej zostawić, czekaliśmy na finał akcji.
Nagle słychać było jakiś hałas, ojciec Gim chyba wszedł do domu.
-Kim pan jest? Co pan robi
w moim domu?! – niespodziewanie przeszył nasze ciała huk wystrzelonego
pistoletu. Gim się rozpłakała a po paru chwilach otępił mnie pisk opon i dźwięk
charakterystycznej turbiny auta, który się oddalał. Miałem najgorsze myśli. Gim
wydostała się z moich objęć i wybiegła z garażu, zobaczyła, ze jej ojciec leżał
na podłodze w kałuży krwi, strzał prosto w serce, nie przeżył tego. Płacz
Gimmy, histeria i niedowierzanie temu, co właśnie zobaczyliśmy było za silne na
dalsze działania. Ja stałem w bezruchu i patrzyłem jak Gim klęczała nad ojcem,
płakała i błagała, żeby się obudził, ale to nic nie mogło pomóc. Ocknąłem się z
amoku, pociągnąłem ją za rękę i powiedziałem, że płacz nic tu już nie da, że
nie możemy tu zostać.
-Przecież to mój ojciec!
Nie zostawię go! Ten skurwysyn zabił mojego ojca!
Nie potrafiłem nic jej
powiedzieć, patrzyłem tylko z ogromnym żalem na to, jak wygląda Gim i jak
bardzo jest zdruzgotana. Zaczęła mnie uderzać i krzyczeć, że to moja wina, że
po co się tu zjawiałem. Wpadła w furię i biła co raz mocniej, miałem wrażenie,
że chce mnie zabić gołymi pięściami z żalu. Złapałem ją za nadgarstki i mocno
przytuliłem, płakała wtulona we mnie. Naprawdę nie wiedziałem co robić. Nie
mogłem jej tu samej zostawić, ale też nie mogłem tu zostać i zawiadomić
policji. Co bym im powiedział? Bałem się, że to może się odbić na mojej matce.
Miałem na sumieniu ojca mojej najlepszej przyjaciółki, musiałem to doprowadzić
do końca.
Powiedziałem jej, że zadzwonię na policję, ale nie
zostanę tu z nią, nie mogę, muszę wyjechać do Miami, chcę się dowiedzieć
więcej. Pomyślałem przez chwilę, że może mieć to związek z moim ojcem. Nie
stałem tak długo, zadzwoniłem na policję i wyszedłem z domu zostawiając ją w
domu z ciałem ojca. Ale szybko wybiegła z domu.
-Nie zostawiaj mnie! Nie
możesz teraz sam jechać – przecierając łzy z pliczków mówiła dalej – jadę z
Tobą, muszę dorwać tego gnoja, zajebie go! Pojedźmy autem mojego ojca.
Dała mi klucze do auta,
wsiedliśmy i pojechaliśmy w stronę miasta.
Źródło: http://pl.forwallpaper.com/ |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz