Część czwarta:
Doszedłem do pobliskiego przystanku, usiadłem, opatuliłem
się kurtką – było zimno. Z daleka przypatrywałem się jak migają światła karetki
i co chwilę przejeżdżające obok radiowozy policji. Za mną było jezioro, które
mieniło się od blasku księżyca. Była to jednak chłodna noc, skórzana kurtka
niestety nie wystarczyła, trząsłem się, ale nie wiedziałem, czy z przerażenia,
czy może z zimna. Wstałem i poszedłem wzdłuż drogi oddalając się od miejsca
morderstwa. W jednym ręku miałem zapalonego papierosa, w drugim trzymałem
tajemniczą walizkę. Chciałem zobaczyć co jest w środku, ale nie znałem szyfru,
nie zamierzam się teraz z nią siłować. Szedłem tak wzdłuż drogi oddalając się od
miejsca morderstwa. Maszerowałem nieoświetloną drogą, która z obu stron była
otoczona drzewami. Ale światło, które odbijał księżyc wystarczająco mocno
świecił i oświetlał mi drogę.
W
pewnym momencie pomyślałem o Ginny. Z tego wszystkiego zapomniałem o Gin. O
dziewczynie, z którą zawsze się bawiłem za dzieciaka, będąc z rodzicami na
działce. Przecież ona niedaleko mieszkała. Była dwa lata młodsza ode mnie,
zawsze wyglądała jak cukiereczek. Miała śliczne, zielone oczy. Były ogromne. Na jej twarzy często gościł skromny,
ale urzekający uśmiech. Kruczo-czarne włosy rozpuszczone do połowy pleców.
Słodki dołeczek na lewym policzku, pokazywał się tylko, jak się uśmiechała. Nosiła zawsze na szyi dziwny wisiorek od mamy,
w kształcie bumerangu, nigdy nie wiedziałem co on oznaczał, nigdy się z nim nie
rozstawała. Do tego zawsze w koszulce na ramiona i krótkich szortach. Poznałem
ją jak miałem 10 lat. Minęło 9 lat jak ją znam i 2 lata jak się nie widzimy. Tworzyliśmy parę najlepszych przyjaciół. Odkąd kontakt z moimi rodzicami się popsuł przestaliśmy
przyjeżdżać na działkę, a Ginny kogoś ma i kontakt się urwał… Nie, nie mogę
się jej zwalić na głowę w środku nocy. W końcu, idąc przed siebie, na poboczu
stał jakiś opuszczony dom, a raczej rudera, do której się udałem, żeby spędzić
noc, albo chociaż spędzić czas aż się rozjaśni. Ścieżka była lekko zarośnięta,
jakby od kilku tygodni nikt tam nie wchodził,
a na pewno od frontowej części, za domem był las. Doszedłem do drzwi,
były… a raczej w ogóle ich nie było. Wyglądało to, jakby ktoś je wyrwał, nawet
zawiasów nie było. Ale co ja miałem zrobić? Wszedłem do środka, zapaliłem zapalniczkę
i szukałem odpowiedniego miejsca, żeby chociaż usiąść. Schody, które prowadziły na górę wyglądały na solidne, ale ani myślałem tam wchodzić. Dom wyglądał, jakby ktoś z niego w
jednym momencie wyszedł, nie zabierając ze sobą rzeczy. Jednak można było
poznać, że jest zdemolowany przez ciekawskich, włamując się do niego dla
zabawy. Znalazłem starą kanapę, na której mogłem śmiało się położyć, otrzepałem
lekko z kurzu, usiadłem, zapaliłem jeszcze przed snem i nareszcie mogłem spocząć. Jednak
nie mogłem zasnąć,wszystkie te sytuacje: z imprezą, czterdziestoletnim kolesiem w
okularach, walizką i morderstwem pod domkiem letniskowym musiały się cholera
jasna jakoś ze sobą wiązać. Zacząłem myśleć o przeszłości, o tym, jak jeszcze
byłem dzieciakiem. Kiedy jeszcze o nic się nie martwiłem. W czasach, kiedy moim
głównym problemem było to, czy brakuje mi kilku centów do lizaka. Pamiętam jeden
z wieczór, który spędziłem z ojcem na ganku w domku nad jeziorem, siedząc mu na
kolanach.
Zawsze
chciałem, być taki jak on, bardzo mi imponował. Miałem wtedy 11 lat. Ojciec
był inżynierem i pracował dla jakiegoś dużego
inwestora, projektując i budując tajne projekty dla wojska. Nie wiedziałem
dokładnie czym się zajmował. Był wielkim facetem, miał około 195 cm wzrostu,
potężne barki, ciemne włosy, a jego twarz ozdabiały bujne, sumiaste wąsy, które
tylko jemu pasowały. W takie zimne wieczory, jak tamten na werandzie, miał na
sobie flanelową koszulę i jeansy, a w ręku trzymał fajkę, którą raz po raz się
zaciągał.
-Patrz tato, ile gwiazd na niebie! – wyciągnąłem rękę i
wskazywałem palcem w górę, gdzie było widać mnóstwo gwiazd.
-To droga mleczna synu, w mieście byś jej nie zobaczył, za
dużo świateł. – odpowiedział bardzo spokojnym, stonowanym głosem, patrząc się
chwilę na mnie, a potem na gwiazdy.
-Jak dorosnę, chcę być taki jak Ty! – Ojciec się zaciągnął
fajką, zakrztusił się dymem i zaczął przeraźliwie kasłać, wstał bardzo szybko,
tym samym zrzucając mnie ze swoich kolan. Nie wiedziałem co się dzieje, strasznie
się dusił. Matka wybiegła z domku i nie wiedziała co robić, zaprowadziła ojca
do domu i dała szklankę wody. Nie mogłem spać, bo słyszałem przez drewnianą
ścianę okropny kaszel ojca, następnego ranka pojechał do szpitala.
Okazało się, że ma raka płuc. Od tamtej pory w naszym życiu wszystko się
zmieniło. Ja z radosnego chłopca, ubranego zawsze w chłopięce, kolorowe
ubrania. Zmieniłem się w ponurego, z wiecznie smutną twarzą nastolatka, a z
chwilą potem mężczyznę, który musiał opiekować się matką. Kiedy miałem 15 lat,
ojciec umarł. Zacząłem dilować, matka popadła w długi, musiałem jakoś na nas
zarobić. Oddaliłem się od niej, przeprowadziłem i zamieszkałem z „kolegami”. Od
tamtej pory się nie zmieniam, mam czarne włosy, zaczesane na bok, jakieś 180 cm
wzrostu, szczupły, w widocznie wyniszczoną twarzą od dragów, z wystającymi kośćmi policzkowymi i szarą cerą od papierosów. Miałem na sobie zawsze
skurzaną kurtkę, którą dostałem od matki na 16. urodziny, wydała na nią majątek,
mówiła, że oszczędzała na ten prezent. Mam ją do tej pory i trzyma się nieźle. Do
tego czarna koszulka i czarne jeansy, a do tego zwykłe buty, na lekkim obcasie,
jak z lat 80’. Całe moje życie jest czarno-białe, odkąd umarł ojciec.
Trochę powtórzeń - do poprawy :)
OdpowiedzUsuńTekst ciekawy, jeszcze więcej szczegółów :)